Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia szeregowego uczestnika Studenci’81. Jak z młodzieńczą fantazją walczyliśmy z komuną

Jaromir Kwiatkowski
Tablica upamiętniająca powstanie NZS i strajki studenckie w rzeszowskiej Filii UMCS w 1981 r. Fot. Jaromir Kwiatkowski
Tablica upamiętniająca powstanie NZS i strajki studenckie w rzeszowskiej Filii UMCS w 1981 r. Fot. Jaromir Kwiatkowski Jaromir Kwiatkowski
„Alpagi łyk i dyskusje po świt. Niecierpliwy w nas ciskał się duch” – śpiewała grupa Perfect w „Autobiografii”. Poza alpagą, którą zamieniłbym na chleb z dżemem, wszystko się zgadza. To była rzeczywistość strajku studenckiego w Filii UMCS w Rzeszowie w listopadzie i grudniu 1981 r.

Uroczystość odsłonięcia przed tygodniem przy wejściu do budynku Uniwersytetu Rzeszowskiego przy ul. Grunwaldzkiej tablicy upamiętniającej powstanie Niezależnego Zrzeszenia Studentów i studenckie strajki w 1981 r. w Filii UMCS sprawiła, że znów ożyły we mnie wspomnienia sprzed ponad 40 lat. Nigdy – poza jednym czy drugim wpisem na Facebooku – nie opisywałem w mediach tego mojego strajkowego doświadczenia. Poczułem się do tego przynaglony właśnie tą uroczystością – uznałem, że warto ocalić od zapomnienia ten szczególny czas. Na marginesie: odsłonięcie tablicy powinno się odbyć w jesieni ub.r. Z powodu pandemii uroczystość opóźniła się o pół roku.

Okupacyjny i solidarnościowy

[wytloczenie]W maju 1981 r. zdałem maturę. W październiku tego historycznego roku rozpocząłem studia na Wydziale Ekonomii Filii UMCS w Rzeszowie. Postudiowałem niespełna dwa miesiące, by 23 lub 24 listopada… „wsiąknąć” na trzy tygodnie na studencki strajk. [/wytloczenie]

Strajk był okupacyjny i solidarnościowy. Okupacyjny, bo strajkujący zajęli budynek uczelni przy ul. Grunwaldzkiej. Solidarnościowy – bo był wyrazem solidarności ze strajkującymi studentami Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Radomiu, gdzie komunistyczne władze, bez wymaganych procedur i łamiąc zawarte porozumienia, narzuciły uczelni niechcianego rektora Michała Hebdę. Solidarnościowy powód strajku rozszerzył się, gdy w nocy z 24 na 25 listopada zastrajkowali studenci-podchorążowie ówczesnej Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie, nie zgadzając się na podporządkowanie uczelni zapisom ustawy o wyższym szkolnictwie wojskowym, które zakładały, iż podchorążowie mogliby być kierowani do tłumienia społecznych protestów. To były przepisy już bezpośrednio „pod” stan wojenny, o czym wówczas jeszcze nie mieliśmy pojęcia.

Moi rodzice nie byli zachwyceni faktem, że chcę dołączyć do strajku, ale – o dziwo – jakoś mocno nie oponowali. Może dostrzegli moją determinację? Faktem jest, że udział w strajku wiązał się z podjęciem pewnego ryzyka. Okupacja budynku uczelni mogła się zakończyć różnie: mogli nas wszystkich relegować ze studiów, a chłopaków wziąć „w kamasze”. Ale w tamtej chwili nie myślałem o tym. Nie miałem wątpliwości, że moje miejsce jest wśród strajkujących.

Informacje z CIA

A sam strajk... Był dla mnie niesamowitym doświadczeniem, które nadal głęboko we mnie tkwi. Wypełniłem na nim deklarację członkowską NZS. Legitymację, jak mnie zapewniał przedstawiciel uczelnianych władz Zrzeszenia, miałem otrzymać po zakończeniu strajku... Oczywiście, z wiadomych przyczyn (stan wojenny), nigdy jej nie dostałem.

Na strajku dobę mieliśmy przesuniętą. Spaliśmy od rana do południa. Wieczorem odwiedzali nas goście – opozycjoniści. Pamiętam spotkanie z tragicznie zmarłym w ub. roku Janem Lityńskim, członkiem KSS KOR; i z Krzysztofem Witoniem, rzecznikiem prasowym Regionu Rzeszowskiego „Solidarności”. Pewnie był ktoś jeszcze, ale tego już nie pamiętam. Pamiętam natomiast burzliwe spotkanie z Eugeniuszem Guzem, komunistycznym politrukiem, zwanym nie wiedzieć czemu dziennikarzem, który próbował nas przekonywać, że Bułgarzy nie mieli nic wspólnego z zamachem na Jana Pawła II (od tego tragicznego wydarzenia akurat minęło pół roku). Wyczuleni na kłamliwą propagandę, podnieśliśmy taki rwetes, że Guz „zagotował” się z nerwów i wypadł z sali trzaskając drzwiami.

Także wieczorami studenci odpowiedzialni za informację (pamiętam członka Komitetu Strajkowego Andrzeja Pawłowskiego) przekazywali nam najnowsze wieści, pochodzące głównie – z tego co pamiętam – z serwisów CIA. Spokojnie, aż takich wejść do amerykańskiej Agencji nie mieliśmy! Chodzi o Centrum Informacji Akademickiej NZS, działające przy rzeszowskiej WSP. Pamiętam, że – z pozoru drobną, ale ważną – informacją, na którą czekaliśmy, były wieści, czy ekipy plakatujące miasto wróciły na uczelnię cało i zdrowo. Esbecja była bowiem coraz bardziej bezczelna i nie trzeba było wyjątkowej spostrzegawczości, by zauważyć, że pętla wokół „Solidarności” coraz bardziej się zaciska. Cały czas zastanawialiśmy się, co z tego wszystkiego wyniknie…

„Bochater” Siwak

Późnym wieczorem i w nocy kwitło ożywione życie towarzyskie. Owe „dyskusje po świt”, nie tylko na tematy polityczne. Dużo graliśmy na gitarach i śpiewaliśmy. Piosenki antykomunistyczne (na strajku nauczyłem się „Ballady o Janku Wiśniewskim” i „Piosenki dla córki”), choć nie tylko. Fraza utworu „Jest taki samotny dom” Budki Suflera: „a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” nabierała w tamtych warunkach specyficznego, dodatkowego znaczenia.

Spośród występów artystycznych pamiętam kabaret „Ruina”, w składzie z Markiem Pasiecznym, późniejszym reżyserem teatralnym, oraz wieczór poezji autorskiej Stacha Ożoga i jego powtarzane przed niemal każdym wierszem życzenie: „Bez podkładu muzycznego proszę…”

Dużo też słuchaliśmy muzyki. Hitem w naszej sali była wydana niedługo wcześniej na singlu piosenka Maanamu „Cykady na Cykladach”, którą z upodobaniem puszczał Romek Owsiak, późniejszy redaktor muzyczny Radia Rzeszów. Organizowano też projekcje filmów. Po raz nie wiem który obejrzałem „Hair” Milosza Formana, kultowy film subkultury hippisowskiej.

Jedną z rozrywek był konkurs na odgadnięcie „BOCHATERA” roku 1981 (tak, tak, przez „ch”, czyli tak naprawdę antybohatera). Dla mnie wybór był prosty – postawiłem na Albina Siwaka, tępogłowego członka ówczesnego Biura Politycznego KC PZPR (kto pamięta tamte lata, ten wie, że był on wtedy pośmiewiskiem strony solidarnościowej). Już nie pamiętam, jak to się stało, ale konkurs wygrałem, a brało w nim udział wielu studentów – strajk był bardzo liczny. Pamiętam natomiast, że w nagrodę otrzymałem tubkę pasty do zębów (towar wówczas luksusowy), owiniętą kokardką, i dyplom gratulacyjny z podpisami członków prezydium Komitetu Strajkowego (m.in. Krzysztofa Muellera, ówczesnego szefa NZS ma uczelni, i Marka Miejskiego, stojącego na czele Komitetu Strajkowego). Mam ten dyplom w swoim archiwum do dziś i cenię go sobie bardziej niż wszystkie inne dyplomy, które w życiu dostałem. Znalazło się na nim zdanie: „Życzymy koledze, aby to wyczucie towarzyszyło mu przez dalsze lata, miejmy nadzieję szczęśliwego, życia”. Czy towarzyszy? Cóż, w moim subiektywnym przekonaniu busolę mam ustawioną nie najgorzej, choć z podróżą po prostym kursie różnie bywa.

Szarlotka zmieniająca życie

Na strajku, tak jak w ogóle w całym kraju, z żywnością nie było najlepiej. Chleb z dżemem niemal na okrągło. Dlatego braliśmy codziennie 2-godzinne przepustki, które ja (i pewnie nie tylko ja) traktowałem jako „żywieniowe”. Brałem taką przepustkę najczęściej pomiędzy godzinami 14 a 16. Wpadałem do domu, „futrowałem” się tym, co akurat było w lodówce (cóż, wielkiego wyboru w tamtych czasach nie było) i wracałem na uczelnię. Najczęściej pieszo, by dumnie zaprezentować przechodniom znaczek NZS wpięty w kurtkę.

Na strajku dbaliśmy także o sferę duchową. Odwiedzali nas duszpasterze akademiccy: ks. Ireneusz Folcik i ks. Stanisław Wygonik, saletyn, którzy odprawiali msze św. Często też (zwłaszcza ks. Folcik) zostawali później na niekończące się dyskusje ze strajkującymi.

W niedziele ks. Wygonik przychodził z grupą oazową od saletynów, która śpiewała podczas mszy. W tym gronie przychodziła także skromna dziewczyna o imieniu Renata. Podczas jednej z takich wizyt przyniosła mi kawałek szarlotki. To był w naszych strajkowych warunkach niesamowity rarytas. Akurat miałem w tym dniu po południu wartę przy głównym wejściu do budynku, więc wziąłem na nią ciasto, które w mgnieniu oka połknęliśmy z kolegami-wartownikami. Nie wiem, czy wtedy coś już między nami zaiskrzyło, ale na pewno ta szarlotka uruchomiła we mnie proces myślowy zaczynający się od prostego stwierdzenia: „Chłopie, znasz wszystkie te dziewczyny, z niektórymi się przyjaźnisz, a szarlotkę przyniosła tylko jedna”. I jak tu nie wierzyć w prawdziwość powiedzenia: „przez żołądek do serca”?!... W lipcu 1984 r. ks. Wygonik związał Renię i mnie sakramentalnym węzłem małżeńskim.

Płomienny apel dziekana Świtki

Filia UMCS była bodaj jedyną rzeszowską uczelnią, którą strajkujący opuścili już 12 grudnia 1981 r. wieczorem, co oszczędziło nam ZOMO-wskiej „ścieżki zdrowia” na drugi dzień rano (strajkujący z innych uczelni mieli mniej szczęścia). Stało się tak po płomiennym apelu o zakończenie strajku ówczesnego dziekana Wydziału Prawa, dr. (dziś prof. Jana Świtki, wówczas także szefa Wojewódzkiego Komitetu SD w Rzeszowie. Ustaliliśmy, że nie tyle kończymy strajk, ile zmieniamy formę protestu: zamierzaliśmy od następnego tygodnia przychodzić na uczelnię z biało-czerwonymi opaskami na ramionach i gromadzić się codziennie na mszy św. w kościele Chrystusa Króla, gdzie stacjonował ks. Folcik. Oczywiście do tej zmodyfikowanej formy protestu już nie doszło…
Po 1989 r., kiedy Świtka był przez dwie kadencje posłem z listy SD, zapytałem go, czy naciskając na nas, byśmy zakończyli strajk już 12 grudnia, wiedział, że „coś się szykuje”. Zaprzeczył. Stwierdził, że do takich tajemnic szefowie „stronnictw sojuszniczych” PZPR nie byli dopuszczeni. Być może – jak każdy, kto uważnie obserwował pędzące wydarzenia – przeczuwał, że rozprawa komunistów z „Solidarnością” jest tylko kwestią czasu, i to niedługiego.

W nocy z 12 na 13 grudnia odsypiałem po strajku. W niedzielę rano obudziły mnie zaaferowane głosy rodziców i sąsiadki. Ocknąłem się, nie wiedząc, co się dzieje. Niedługo potem z radia zaczął przemawiać Jaruzel. I wszystko stało się jasne...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wspomnienia szeregowego uczestnika Studenci’81. Jak z młodzieńczą fantazją walczyliśmy z komuną - Plus Nowiny

Wróć na rzeszow.naszemiasto.pl Nasze Miasto