Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W starym młynie jedzenie jak u babci

Teraz Rzeszów
Teraz Rzeszów
O świątecznych zwyczajach i tradycyjnej Wigilii sprzed lat opowiedzieli nam Monika i Krzysztof Bocheńscy wraz tatą Edwardem.
O świątecznych zwyczajach i tradycyjnej Wigilii sprzed lat opowiedzieli nam Monika i Krzysztof Bocheńscy wraz tatą Edwardem. Krzysztof Kapica
Choć są młodzi, kochają dawną, tradycyjną „chłopską" kuchnię. Taką też przygotowują w swojej karczmie. Tu można odnaleźć smaki dzieciństwa i przypomnieć sobie, jak to było, kiedy Wigilię przygotowywały bacie.

On szuka przepisów i gotuje, ona dba o aranżację wnętrza i zajmuje się gośćmi. Od trzech lat Monika Bal-Bocheńska z mężem Krzysztofem i jego siostrą Joanna prowadzą „Podkarpackie Jadło" w podrzeszowskiej Babicy. Znajduje się na szlaku kulinarnym „Podkarpackie smaki" i mieści się w starym młynie z 1936 r. Jego zadaniem było początkowo wykarmienie niemieckiego najeźdźcy, a po wojnie działał jako skup żywca.

- Młyn kupiliśmy w 2006 r., co nie było łatwe, bo miał aż 16 właścicieli. Później przyszło zdobywanie pieniędzy na gruntowny, trzyletni remont - opowiada Monika Bal-Bocheńska, współwłaścicielka karczmy. - Od początku chcieliśmy, żeby w tym miejscu była karczma, a nie restauracja, bo oboje z mężem kochamy proste, gospodarskie potrawy.

Sami pieką chleb i produkują wędliny. Żeby móc karmić „po chłopsku" właściciele zebrali blisko 600 przepisów od kół gospodyń wiejskich w okolicy. Stąd w menu znajdziemy np. proziaki czy tzw. kociołek podkarpacki, czyli gęstą, zawiesistą potrawę z podsmażaną na smalcu (nie oleju!) wędzonką, wieprzowiną, ogórkiem kiszonym, pieczarkami i warzywami. Podobne danie jednogarnkowe jedli kiedyś mężczyźni wypasający bydło.-

Niczego nie polepszamy ani nie przyspieszamy chemią. Ciasto drożdżowe samo musi wyrosnąć, zakwas na żur odleżeć swoje, a wędliny spędzić długie godziny w dymie - zaznacza Monika Bal-Bocheńska.

Właściciele zadbali też, by wnętrze nawiązywało do ludowej tradycji i zgromadzili w nim nie tylko znane z muzeów etnograficznych radła, stępy, cepy, dzierże, kijanki i tarki, ale nawet ogromny, stuletni wóz drabiniasty przywieszony do sufitu. Przeznaczenie wszystkich narzędzi i sprzętów opisane jest na przytwierdzonych do ściany kartkach papieru czerpanego, a do młynarstwa nawiązują kłosy zbóż połyskujące na wykonanych z naturalnej żywicy lampach.- Zanim otworzyliśmy karczmę, wiele miesięcy przeglądaliśmy opracowania etnograficzne i słuchaliśmy opowieści naszych gospodyń, bo my sami musieliśmy się tego wszystkiego nauczyć - dodaje Joanna Bocheńska.

Stąd małżeństwo, wsparte opowieściami m.in. taty Edwarda, tyle wie o dawnym obyczaju wigilijnym. Przed laty w podrzeszowskich gospodarstwach przestrzegano zasady, żeby liczba potraw była nieparzysta. W zależności od majętności domu było ich od 3 do 9. Żaden ze składników, z których przygotowywano wieczerzę, nie był przypadkowy - na stole miały się znaleźć płody lasów, pól i wód. Oczywiście te postne, czyli bezmięsne.Z tego ograniczenia nasi przodkowie zrobili jednak prawdziwą ucztę dla podniebienia. Na stołach królowały pierogi m.in. z kaszą gryczaną, kapustą i grzybami. Choć ciasto robiono z gorszej jakościowo, mniej oczyszczonej mąki było miękkie i puszyste.

- Kiedyś gospodynie nie stosowały malakserów, ale wyrabiały ciasto ręcznie. Dzięki temu jego temperatura była wyższa, a składniki lepiej się łączyły – uśmiecha się Monika Bal-Bocheńska. - Dlatego i teraz nie idziemy na skróty, ale sami robimy pierogi. Nawet ser owinięty w bawełniane szmatki dostajemy od gospodyń - dodaje właścicielka. I wspomina, że intensywny, czerwony kolor barszcz czerwony zawdzięczał octowi. Tradycyjnego karpia smażono i podawano w całości, a w biedniejszych domach zastępowano śledziem z beczki, który obficie obkładano marynowaną cebulą i jabłkami. Kutia w podkarpackim wydaniu zawierała nie pszenicę, ale kaszę pęczak.

Ponieważ na stole dominowały ciężkostrawne potrawy, gospodynie kładły miskę osolonego grochu. Zwłaszcza że i przypraw wspomagających trawienie było znacznie mniej niż dziś. Dostępny był jedynie kminek, czosnek i pieprz.Najpopularniejszym wypiekiem był strudel, czyli rolada z ciasta drożdżowego z makiem i rodzynkami. Pito oczywiście kompot z suszu, który miał znaczenie symboliczne. Jabłka były znakiem miłości, gruszki zapewniały długowieczność, a suszone śliwki odpędzały złe moce. Wszystko jadało się ze wspólnych mis, a każdy z domowników, jak oka w głowie, pilnował swojej łyżki. Nie można było jej odłożyć, bo to groziło staropanieństwem. Jeśli łyżka spadła na ziemię, oznaczało to, że jej właściciel nie doczeka kolejnych świąt. Dodatkowe krzesło przy stole oznaczało pamięć o tych, których już przy nim nie mogą usiąść.

- Pod talerze kładło się opłatek. Jeśli się przykleił, oznaczało to urodzaj na przyszły rok - tłumaczy Krzysztof Bocheński. - Przy stołach obecne były całe rodziny, a w ciągu jednego wieczora jadło się kilka kolacji wigilijnych, odwiedzając domy krewnych. To były prawdziwie rodzinne święta - uśmiecha się współwłaściciel „Podkarpackiego Jadła".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na rzeszow.naszemiasto.pl Nasze Miasto