Złombol to masowa wyprawa autami PRL-owskiej i komunistycznej produkcji lub konstrukcji. Celem wyjazdu jest zbiórka pieniędzy dla dzieci z domów dziecka. Złombole jeździły już m.in. na Nordkapp, do Loch Ness, czy Monako i cieszą się ciągle rosnącym zainteresowaniem.
Rok temu w wyjeździe wzięło udział około czterystu załóg. Podobnie ma być i teraz, choć tegoroczna trasa rajdu będzie niezwykle wymagająca, bowiem złombolowicze przemierzą kraje alpejskie. Punktem kulminacyjnym wyjazdu ma być przejazd przez nazywaną "królową Alp" przełęcz Stelvio.
- Nie mamy złudzeń, jeśli chodzi o plan trasy i naszego żuka. Z całą pewnością potrzebna będzie pomoc lekarza - śmieje się Piotrek Małacha, który razem z trzema kolegami jedzie na Złombol.
auto za grosze
Pomysł na wyjazd wyszedł od Piotrka i Miłosza Początka. Wkrótce do składu dołączyli też Krzysiek Opiela, Kuba Więcek. Wszyscy zafascynowani dawną motoryzacją i ze smykałką do mechaniki samochodowej. Żuka kupili w ubiegłym roku, a dokładnie 2 stycznia zabrali się za jego metamorfozę. Auto - zgodnie z zasadami Złombolu - nie mogło kosztować więcej niż tysiąc złotych. Chłopaki nie ukrywają jednak, że przygotowanie go do wyjazdu to był wydatek wielokrotnie większy. - Żuk dostał nowe hamulce, zawieszenie, przebudowaliśmy wnętrze, które ma część bagażową i pasażerską, oświetlenie, a nawet tablety w desce rozdzielczej. Wszystko po to, by przemierzyć trasę jak najwygodniej - mówią.
Na pomoc dzieciom
Zgodnie z zasadami samochody uczestników stają się powierzchnią reklamową dla sponsorów. - Każda ekipa musi zapłacić 1500 zł "wpisowego", które w całości trafia na pomoc dzieciom w domach dziecka. Dla siebie od sponsorów nie bierzemy nic. Sami zapewniamy sobie paliwo, noclegi itd. - wymienia Piotr.
Startują w sobotę z Katowic. Rajd ma potrwać cztery dni i zakończyć się metą we Włoszech. Na miejscu na uczestników czekają pamiątkowe dyplomy i impreza integracyjna. A potem...
- Potem każdy jedzie, w którą stronę chcę. Część wraca, a część traktuje Złombol jak wstęp do dalszej podróży. My też mamy taki plan - dalej jedziemy przez Wenecję, Słowenię, Chorwację, Bośnię, Węgry i Słowację - wymienia Piotr. W sumie około 4000 kilometrów. Oczywiście, o ile podoła samochód, bo liczmy się także z tym, że dla nas Złombol może skończyć się nawet w Tarnowie. Upalna pogoda jest niestety wrogiem tego typu samochodów.
Na własną rękę
W trakcie rajdu nie ma zapewnionej pomocy mechanika, czy jadącej za plecami lawety. Każdy musi radzić sobie sam. Dlatego chłopaki zabierają ze sobą całą stertę części zamiennych i narzędzi. Dobrym złombolowym zwyczajem jest też wymiana tymi dobrami między uczestnikami.
- Będziemy mieli ze sobą mobilny warsztat - sporo części do silnika, alternator, rozrusznik. Wszystko to, co jesteśmy w stanie naprawić. Samochody, które jadą na Złombol, są zwykle zadbane i dobrze przygotowane, ale ta edycja jest naprawdę ekstremalna. Wyjedziemy na wysokość ponad 2800 metrów, po drodze czekają nas najtrudniejsze i najbardziej strome serpentyny w Europie. Gotowanie silników przy podjazdach i tarcie hamulców podczas zjeżdżania - gwarantowane.
Noclegi po drodze także nie będą szczytem luksusu. Uczestnicy spotykać się będą na campingach, które nie są wcześniej sprawdzane ani szczególnie przygotowane.
- Było kiedyś i tak, że uczestnicy dotarli na camping, a na miejscu okazało się, że już nie istnieje - śmieje się Piotrek. Gdzie będą przystanki? Nie wiemy. W Katowicach dowiemy się, gdzie mamy dalej jechać. Jak tam dotrzemy, to już zależy od nas. A dlaczego jedziemy? Nie chciałem pojechać do Turcji i siedzieć tydzień w hotelu. Tak przynajmniej będę miał co dzieciom opowiadać. A że przy okazji pomogę innym dzieciakom, tym lepiej - mówi Piotr.
Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?