Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Pustelnik: Podczas wyprawy na Broad Peak zsunąłem się po zboczu w dół jakieś 400 - 500 metrów. To cud, że żyję

Beata Terczyńska
Beata Terczyńska
Były trzy takie góry, które wywołały we mnie odruch wymiotny. Mianowicie: Makalu, Broad Peak i Annapurna. Wszystkie inne góry potraktowały mnie raz i to bardzo dobrze, a te kilkakrotnie - podczas spotkania w rzeszowskim kinie Zorza opowiadał Piotr Pustelnik, legenda polskiego himalaizmu, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, jeden z najbardziej utytułowanych polskich wspinaczy. Kto był, wysłuchał wiele niesamowicie ciekawych historii z życia himalaisty, mnóstwo anegdot, obejrzał prywatne zdjęcia człowieka z pasją i być może zaraził się miłością do najwyższych gór świata.

Podczas zorganizowanego przez Krystiana Herbę, rekordzistę Guinnnessa w zdobywaniu rowerem najwyższych wysokościowców świata spotkania w kinie Zorza Piotr Pustenik opowiadał o pasji i miłości do gór, którym poświęcił ponad 40 lat życia. Okraszając to historiami zabawnymi, tymi zmuszającymi do refleksji i zdjęciami z rodzinnego, prywatnego albumu.

- Mount Everest, K2, Nanga Parbat… Siedem wypraw pod rząd, które się udawały i… przestało mi sprzyjać szczęście. Zacząłem spadać z różnych gór. W przenośni i rzeczywistości - mówił wspinacz. - Były trzy takie góry, które wywołały we mnie odruch wymiotny. Mianowicie: Makalu, Broad Peak i Annapurna. Wszystkie inne góry potraktowały mnie raz, bardzo dobrze, a te kilkakrotnie. Ze zdobyciem Makalu musiałem próbować 3 razy, z Broad Peak - 4 z Annapurną – 5. Przy czym w przypadku tej ostatniej mogę napisać przewodnik, bo zacząłem od południowej ściany, potem wschodnia grań, północno – zachodnia grań a na końcu północna ściana.
[g]17381769[/g]

I tak pierwszy raz umarłem

Oto historia związana z Makalu (8481 m n.p.m.) - ośmiotysięcznikiem, piątym co do wysokości szczytem świata, położonym w Himalajach Wysokich, na granicy Chin i Nepalu, 20 km na południowy wschód od Mount Everestu.

- Pierwsza moja wyprawa odbyła się oczywiście jeszcze w zeszłym stuleciu. Było sporo osób, z którymi wspinałem się w poprzednich latach. Był m.in. Rysiek Pawłowski. Jesienią na Makalu pogoda rozdaje karty. Zaczęliśmy się wspinać. Na tej wyprawie doszło do dwóch incydentów. Jeden śmieszny, drugi straszny. Od którego zacząć? Dobrze, od śmiesznego. W drodze do namiotu, na przełęczy Makalu-la, spotkaliśmy topową amerykańską wspinaczkę Christine Boskoff, która była dość ekstrawagancko ubrana, a raczej rozebrana. Miała kombinezon goreteksowy i nie wiem co pod nim, bo trochę widać zmarzła. To trochę oznaczało mniej więcej to: miała zamarznięte kanaliki łzowe, oczy szeroko otwarte i siedziała na śniegu nic nie mówiąc. No więc wzięliśmy ją z Rysiem do namiotu. Rysio jako siostra miłosierdzia włożył ją do śpiwora. Jej śpiwora, żadnych tam takich, absolutnie... No i ona tam sobie w tym śpiworze dogorywała, to znaczy rozgrzewała się a my leżeliśmy obok.

Nagle obudził się w nocy. - Słyszę takie słowa: "A teraz do was przemówi ojciec Piotr". Myślę, co się dzieje? Nie chcę oczu otworzyć, bo się boję, że zobaczę tego świętego starca z brodą. Biją dzwony. Ja pierniczę, co się dzieje. Ale słyszę też że Christine chrapie. Za chwilę dociera do mnie głos „Witam państwa bardzo serdecznie. Tu Radio Watykan. Co się okazało? W nocy Rysiu też nie mógł spać, bo Christine strasznie chrapała i włączył radio. A jakie radio słychać najlepiej w górach? Naturalnie Watykan. W ten sposób pierwszy raz umarłem - śmiał się a cała sala kina razem z nim.

A ta straszna historia?

- Straszna historia była taka, że mieliśmy 18-latka na wyprawie - Erica Margueritte, notabene syna bardzo znanego francuskiego dziennikarza. Przemiły chłopak, świetnie zorganizowany, tylko młody strasznie. Zachorował nam na chorobę wysokościową. Poszedłem więc do wyprawy japońskiej, żeby mi pomogli. Może lekarz przyjdzie, może mają tlen, to wtedy mu się poda a potem jakoś rano ściągniemy Erica w dół i zabierze go śmigło. No i się zaczęło. Wyłuszczam sprawę, a tu nagle rzucają się na mnie Szerpowie i zaczynają mnie bić po twarzy. Japończycy ich odciągnęli. Okazało się później, że moja wizyta zaburzyła Szerpom pracę z tymi Japończykami i w tej niepohamowanej złości przylali mi. Jednak tlen od Japończyków dostałem i ewakuowaliśmy Erica. Dziś lata liniami Air France, jest pilotem. Pozdrówcie go ode mnie, jeśli go spotkacie. Makalu dalej pozostało dla mnie marzeniem, więc spróbowałem w następnym roku z Koreańczykami. To też była bardzo ciekawa historia, bo pierwszy raz w życiu widziałem, na czym polega wyprawa koreańska. Na samym początku kierownik wchodzi na krzesełko i wydaje dyspozycje. Ma być tak i tak, do roboty. Patrzę na to. Genialne. Nigdy bym na to nie wpadł. Przy następnej wyprawie tak samo zrobię.

Rozbawiony opowiadał, że napisałem sobie na swoim składanym foteliku „director”. - Kolega Amerykanin pyta, co tam sobie naskrobałem. No "szef". I słyszę: "Reżyser sobie napisałeś". Tak to się kończy, jak się nie zna języka.

Mówił, że robota z tymi Koreańczykami szła bardzo opornie. W ogóle ledwo z tej góry uciekli.

Zjechał jakieś 400, 500 metrów w dół

Piotr Pustelnik opisywał każdą z prób zdobycia trzech opornych szczytów.

- Najgorsza górą, z którą mam najwięcej złych wspomnień to Broad Peak (dwunasta pod względem wysokości góra na świecie; 8051 m n.p.m.; na granicy Chin i Pakistanu).

Schodząc rozczarowany, rozżalony, zły, poirytowany, z poczuciem porażki, że nie uda się zdobyć szczytu, miał wypadek.
- Spadłem z urwaną poręczówką. To, że żyję jest naprawdę cudem. To było takie latanie i obijanie się. To dziś odczuwam skutki tego upadku - mówił, a w autobiografii "Ja, pustelnik" (wysłuchał Piotr Trybalski) opisał to tak: "Nie umiałem wtedy jeszcze przegrywać. Schodziłem z ciężkim plecakiem, zły i rozdrażniony. Rysiek z Baśką schodzili parę godzin po mnie, musieli skasować obóz trzeci. Tuż poniżej obozu drugiego zaczynały się dosyć strome pola śnieżne, wisiało z pięć lin poręczowych, jedna starsza od drugiej. Nie wiedziałem, która jest nowa. Wpiąłem się w pętlę na stanowisku, żeby poprawić sprzęt, zamocować przyrząd do zjazdu. Wpiąłem się lonżą, obciążyłem ją i pętla pękła. Poleciałem. Sunąłem po zboczu w dół jakieś czterysta czy pięćset metrów. Miałem dużo szczęścia, bo zmieściłem się między skalnymi turniami. Plecak się rozpruł a ja w panice krzyczałem. Byłem pewien, że zginę."

Himalaista spadł w okolicy pierwszego obozu. Sto metrów w górę szedł jakieś sześć godzin

- Nie mogłem używać jednej nogi, miałem połamane żebra, rozwaloną rękę. Byłem lekkim wrakiem, kompletnie w szoku. Pogubiłem większość sprzętu. Doszedłem do namiotu i zacząłem się sam opatrywać. Na takiej ciężkiej adrenalinie człowiek robi różne rzeczy. Wydawało mi się, że jakoś przeżyję. Rysiek zszedł ze swoją partnerką parę godzin po mnie. Widział po drodze ślady krwi, pogubiony sprzęt. Był przekonany, że nie żyję. W związku z tym tak pro forma otworzył namiot, w którym mieszkałem i... ujrzał mnie. Zobaczyłem nieprawdopodobnie zdziwioną twarz. Nie wiedział, co ma z sobą zrobić. Popatrzył na mnie i powiedział „spadłeś?” a ja potwierdziłem. Wtedy zobaczyłem jego rękę, która zamyka namiot. Poszedł do swojego. Kurde, co jest? Ja tu spadłem, jestem ofiarą wypadku a on najnormalniej w świecie sobie idzie? On po prostu był chyba bardziej zszokowany niż ja. Zobaczył ducha. Za chwilę oczywiście przyszedł razem z Baśką i mnie opatrzyli. Problem był taki, że potrzebowałem asysty, żeby zejść. Zaczęła mi się woda w płucach gromadzić. Miałem dwóch lekarzy wyprawy, jeden był ortopedą, drugi chirurgiem. Tylko, że ten ortopeda był ciężko chory, miał słabą saturację krwi i nie dał sobie podać tlenu. Jeszcze przez telefon musiałem udzielić zgody drugiemu lekarzowi na "zgłuszenie go" i napojenie tlenem na siłę. Ja ledwo żyję, a jednocześnie muszę podejmować decyzje, żeby faceta "zgłuszyć" i podać mu tlen, bo inaczej nie przeżyje. Po raz pierwszy poczułem się jak ordynator oddziału w potężnym szpitalu psychiatrycznym.

Na szczęście Piotrowi Pustelnikowi udało się zejść. Nie dał się zwieść helikopterem. - To była pierwsza taka wyprawa, w której zobaczyłem, że kiedy żegnam się z żoną na lotnisku to faktycznie może to być ten ostatni raz.

"Miałem pełną świadomość, że gdybym nie zatrzymał się na skałach, to "zwiedziłbym" wysokie na trzysta, czterysta metrów kominy i zafundował sobie lądowanie na lodowcu. Trup na miejscu. Prędkość spadania jest ogromna, metody hamowania czekanem na nic się zdają" - przedstawił ten moment w książce.

Krystian Herba, organizator spotkania, zapowiedział kolejne rozmowy z nietuzinkowymi osobowościami, ludźmi z pasją, z charakterem, którzy dokonują rzeczy wydawałoby się niemożliwych.
[g]17381769[/g]

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Piotr Pustelnik: Podczas wyprawy na Broad Peak zsunąłem się po zboczu w dół jakieś 400 - 500 metrów. To cud, że żyję - Nowiny

Wróć na rzeszow.naszemiasto.pl Nasze Miasto