Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie żałuję, że przeprowadziłam się do Rzeszowa

Redakcja
W tym artykule przedstawię moją historię związaną z Krakowem i Rzeszowem zainspirowana artykułem "Żałuję, że przeprowadziłem się do Rzeszowa".

Rzeszów był oddalony 50 km od miejsca mojego domu rodzinnego. Na studia wywędrowałam do Krakowa. Przywykłam do życia w dużym mieście, ale zawsze tęskniłam za spokojem, przyrodą i ciszą. Rzeszów oglądałam z okien pociągu i samochodu. Był miastem przelotowym, gdy jechałam w odwiedziny do domu. Nigdy nie poznałam go dobrze. Słyszałam jedynie opinie, że to najgęściej zaludnione miasto w Polsce, że są tu zatłoczone osiedla pełne mrówkowców.
Bezpieczeństwo to podstawa!
W Krakowie mieszkałam w wielu dzielnicach i mogę wiele napisać o negatywnej atmosferze tamtych miejsc. Np. na Podgórzu po sąsiedzku miałam mieszkania socjalne, gdzie rządził alkohol i "jazdy" z nim związane - wrzaski były na porządku dziennym, tak samo jak obsikiwanie klatek, zdarzyło się też bieganie z siekierą... W Płaszowie - w nowym budownictwie - gdzie ludzie słono płacili za lokum, byłam świadkiem wyrzucenia kobiety z domu przez faceta i niemiłosiernej awantury z kopaniem i drapaniem drzwi. Na AWFie do klubów studenckich zjeżdżali się ziomkowie z Nowej Huty wyposażeni w maczety, których nie zawahali się użyć podczas juwenaliów. Nie mówiąc o wracaniu do mieszkania na Krowodrzy, gdy tłumy gromadziły się na derby na stadionie Wisły... Nic złego jednak mnie nie spotkało.
Może za bardzo się rozwodzę i mnożę przykłady (w zanadrzu mam jeszcze wiele). Chciałam wysnuć wniosek, że wszędzie zdarzają się patologie i niebezpieczeństwa. Nie tylko na Baranówce w Rzeszowie. Jest to problem trudny do rozwiązania, wszędzie gdziekolwiek występuje.
Poszukując miejsca na ziemi...
Zawsze uważałam, że Kraków to etap przejściowy, chciałam mieszkać na stałe w spokojnym miejscu, zielonym, cichym, czystym. Najlepiej na wsi. Po skończeniu studiów szukałam pracy w Krakowie, Rzeszowie, Przeworsku, Jarosławiu i Przemyślu. Po pół roku dostałam propozycję pracy w Rzeszowie. To był impuls do przeprowadzki. Mój mąż się na nią zgodził nie bez wahania. Sama biłam się z myślami...
Rozpoczęliśmy poszukiwania mieszkań do wynajęcia, na stronach internetowych. Niefortunnie się złożyło, że szukaliśmy w październiku, czyli najlepsze mieszkania już zajęli studenci. Przyjeżdżałam na kilka dni i odwiedzałam kilka miejsc za jednym zamachem. Dziwiłam się dlaczego na Baranówce wszyscy mówili: "jest spokojnie, bezpiecznie", "sąsiadami są tu sami starsi ludzie, będzie cicho" itp. Dopiero później dowiedziałam się, że to odpowiednik krakowskiej Nowej Huty z dresami i wandalizmem.
W końcu zdecydowaliśmy się na wynajęcie mieszkania przez pośrednika i... zdecydowaliśmy się na Baranówkę! Nie mam złych wspomnień. A podczas ciąży byłam w mieszkaniu niemalże całodobowo. To co mi przeszkadzało to głośne dyskusje (żeby nie powiedzieć kłótnie) kobiety z bloku naprzeciwko. Było słychać tylko ją, jej rozmówców z rzadka. Działali mi także na nerwy grajkowie: akordeonista wygrywał melodie idąc wzdłuż najdłuższego bloku w Rzeszowie, licząc na datki spadające z balkonów. W Krakowie Romowie grali stojąc w jakimś punkcie, albo wsiadali do tramwaju (zawsze do drugiego wagonu żeby motorniczy nie mógł ich przegonić - chytrze!).
Czekała nas kolejna przeprowadzka już na terenie Rzeszowa. Pilnie śledziłam nowe inwestycje mieszkaniowe w Rzeszowie i okolicy. Terminy oddania były dość odległe, tzn. dla nas w sytuacji ciąży. Jednak czas naglił i jednak zdecydowaliśmy się na kupno na rynku wtórnym. Kupiliśmy mieszkanie na osiedlu Krakowska Południe i jestem bardzo zadowolona z tej lokalizacji. Wszędzie blisko: szkoła, kościół, basen, przychodnia, poczta, bank, apteka, sklepy. Niewysokie bloki, kwiaty pod blokami, dużo drzew.
Przeszukaliśmy Rzeszów wzdłuż i wszerz szukając czegoś dla nas. Tak naprawdę "na już" w nowym budownictwie były dostępne mieszkania na Drabiniance. Ale mój mąż zdecydowanie odrzucał tą lokalizację ze względu na bliskość Wisłoka i tereny zalewowe. Jak się przeżyło ewakuację z bloku w Krakowie podczas powodzi w 2010 roku, to nie chce się tego powtarzać. Najedliśmy się wtedy troszkę strachu, a przecież mieszkanie nie było nasze.
Metropolia czy prowincja?Wyszukując z mężem na planie miasta lokalizację ofert mieszkań, on rzucał co chwilę: "to koniec miasta!", a ja mówiłam: "to inna skala!". No tak. Jak się w Krakowie mieszkało na obrzeżach to do centrum miało się 15-20 km, a w Rzeszowie jest to 5-6 km.
Rzeszów nie ma w podziale administracyjnym dzielnic, tylko osiedla. Te wszystkie nazwy są zwyczajowe. Dla mnie nie do zrozumienia był podział na Baranówki... Do tej pory nie wiem gdzie jest II, gdzie IV! Kraków posiada dzielnice, wiele dzielnic.
Jeszcze kwesta internetu. Zmienia się to w błyskawicznym tempie, ale wciąż trudno doszukać się wielu informacji na stronach www. Wiele firm, placówek wciąż nie ma strony internetowej. To mnie troszkę przeraziło, a nawet utrudniło funkcjonowanie. Wygodna się zrobiłam w Krakowie załatwiając wiele spraw jednym kliknięciem. Nawet MM Rzeszów działa trochę inaczej niż MM Kraków.
Co do Krakowa to też specyficzne miasto. Zupełnie inne niż np. Warszawa. To takie rodzinne miasto. Sami mieszkańcy śmieją się, że idąc przez rynek zawsze spotka się kogoś znajomego, to też troszkę prowincjonalne.
Pełznąć jak ślimak lub mknąc jak zając
Odetchnęłam w Rzeszowie. Dopiero tu poczułam ile napięcia i stresu miało moje ciało i mój duch po kilku latach w Krakowie! Niesamowite odczucie, takie trochę wyzwolenie. Na początku irytowałam się: "dlaczego ta kasjerka jest taka ślamazarna?!", "czemu ci ludzie nie wchodzą na przejście, przecież zdążą przejść?!", "o rany! długo jeszcze będziemy rozmawiać?!". Ciągły pęd do przodu, produkowanie adrenaliny... Potem powoli przeszłam na tryb rzeszowski, który mi bardziej odpowiada. A już zupełnie zwolniłam podczas ciąży i podczas spacerów z dzieckiem w wózku. Już nie szukałam przejścia na skróty. Powróciła moja cierpliwość.
Życie jak... w Rzeszowie
Wiele zyskałam dzięki przeprowadzce do Rzeszowa. Jeśli chodzi o Kraków, to brakuje mi przede wszystkim ludzi, którzy tam pozostali. 
W Rzeszowie odnajduję ofertę kulturalną, która mi wystarcza. Tak naprawdę niewiele udało mi się zobaczyć przez te ponad dwa lata, które to spędziłam. Lubię zwiedzać muzea, galerie, wybrać się do teatru, małego kina czy na koncert. Różnorodność festiwalowa zaspokaja moje potrzeby brania udziału w imprezach masowych. No i cieszę się, że jest jazz klub.
Jako że w Krakowie rower to był mój główny środek lokomocji, ucieszyłam się ze ścieżek rowerowych w Rzeszowie. Szybko jednak przekonałam się, że jeżdżenie do pracy ścieżką wzdłuż obwodnicy to nie jest dobry pomysł i zaczęłam jeździć na skróty, bo: a) miałam bliżej, b) bardziej po płaskim, c) był mniejszy ruch samochodowy.
Okolice Rzeszowa wzywają mnie na wycieczki rowerowe! Oj tak. Nie mogę się doczekać kiedy córka podrośnie i usadowię ją w foteliku rowerowym. W zależności od ochoty lub kondycji można się wybrać na tereny płaskie na północ od Rzeszowa lub pagórkowate na południu. Ciekawych przyrodniczo czy historycznie miejsc znajdzie się sporo. (Jeśli mogę ponarzekać, to jednak brakuje mi Ojcowskiego Parku Narodowego, Jury Krakowsko - Częstochowskiej, Puszczy Niepołomickiej...)
Cenię sobie Rzeszów, lubię o nim myśleć jako o moim mieście. Wrastam w nie. I dobrze mi z tym. Marzenie o drewnianym domku na wsi zostawiam na emeryturę!

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Nie żałuję, że przeprowadziłam się do Rzeszowa - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na rzeszow.naszemiasto.pl Nasze Miasto