Małgorzata Łeska: Asiu pochodzisz z Rzeszowa. Jak to jest zagrać koncert w rodzinnych stronach? Jak zapamiętałaś Rzeszów?
Asia Nawojska: Zawsze dobrze mi się tutaj wraca. To miasto o którym opowiadam, że żadne inne nie jest tak czyste i coraz zieleńsze. Piękna, słuchająca publiczność w parku im. Władysława Szafera całkiem nas rozczuliła. Stare wspomnienia, drogi do domu ze szkoły, wagarowanie i spacerowanie – wszystkie te wydarzenia, miejsca i rzeczy mnie przez lata kształtowały i przyznam, że choć nie zawsze czułam te zażyłości, chyba budzą się we mnie coraz bardziej.
MŁ: Jak określisz gatunek muzyki, który prezentujesz na scenie i dlaczego akurat taki?
AN: Nazwałam siebie kiedyś częścią eclecticsoundu. Szufladkowanie to ostatnia rzecz której bym życzyła i sobie i wszystkim wokół, stąd też poszukiwałam określenia na tyle pełnego, bym poczuła się w nim bezpiecznie. Wciąż szukam, wciąż błądzę – na szczęście - między gatunkami i sposobami opowiedzenia historii piosenką, i mam nadzieję, że tak szukać i potykać się, by iść dalej, będę mogła cały czas.
MŁ: Jak to jest występować na scenie z siostrą? W Twoim trio scenicznym poza Klaudią, jest też Madzia, Twoja siostra. Czy pochodzicie z muzykalnej rodziny? Jak wyglądały Wasze pierwsze spotkania z muzyką?
AN: Mnie i mojemu rodzeństwu dźwięków nigdy nie brakowało. Śpiewałyśmy i grałyśmy z Magdą na instrumentach od małego i zazwyczaj miałyśmy z tego radość. Zaznaczam, że zazwyczaj, bo każda z nas przez trudy i kłótnie z instrumentem też przechodziła i to nie raz! (śmiech).W momencie w którym zdecydowałam się, że obok mnie, na scenie i w studiu, zacznie pojawiać się własna siostra, miałam gdzieś z tyłu głowy strach, że nas to podzieli, a z drugiej strony poczucie bezpieczeństwa w kontekście zrozumienia moich myśli. Niejednokrotnie wypowiadałam jedno słowo nakierowujące na sposób gry, dotyczące smyczków, a Magda za każdym razem umiała znaleźć te słowa, które nie będą enigmą. Świetnie interpretuje moje skojarzenia i przelewa je na prostszy język – ten bez siostrzanych frazesów.
MŁ: Asiu, czym jest dla Ciebie muzyka?
AN: Ojejku, toż to temat rzeka. Czasem z dnia na dzień opisywałabym ją inaczej. Raz jej potrzebujesz, raz masz przesyt. Czasem rozumiesz a czasem nie. Nigdy jednak nie mogłabym o niej powiedzieć „raz kocham a raz nienawidzę”, przy nienawiści się nie spotkamy. Kiedyś pewna niedosłysząca znajoma zapytana o to samo, opisała muzykę jako krajobraz mijany w podróży, jako drogę oglądaną z okna. Chyba nie znajdę nigdy niczego piękniejszego do opisania, czym dla mnie jest ta sztuka.
MŁ: Jak wygląda w Twój proces powstawania piosenki? Najpierw tekst, później muzyka, czy na odwrót?
AN: Razem. Moje piosenki są z tu i teraz. Do słowa jest dźwięk, a do dźwięku jest jego słowny odpowiednik. Tak słucham piosenek, więc tak też je piszę.
MŁ: Co można odczytać z okładki Twojej EP? Czy ma jakieś ukryte znaczenie?
AN: Bardzo lubię identyfikację EP „Kwiaty do domu”, lekko już zapomnianej ale dla mnie wciąż dudniącej gdzieś pod skórą. Grafikę na EP opracowała Monika Angerman, szukałyśmy domu zagubionego, domu pełnego zakamarków i wspomnień, takiego w którym nie wszystko ma swoje zaplanowane miejsce. Nie odpowiada standardom, nie odpowiada grawitacji. Wierci się, wymaga chwili skupienia. A z zewnątrz to dom. To dom porośnięty pięknym bluszczem, ciepły i pachnący, z jednym oknem. Takie też, wydaje mi się, były moje ówczesne piosenki. Na pewno z drugim dnem, na pewno lekko kopnięte i potykające się. I zagubione.
MŁ: Co albo kto inspiruje Cię do tworzenia piosenek?
AN: Świat, my, ja, wszystko co tak pędzi i tylko czasem się zatrzymuje.
MŁ: Kiedyś byłaś fanką mocnego brzmienia i śpiewałaś w rockowym zespole. Skąd taka przemiana? Czy teraz odnalazłaś swoje miejsce w muzyce?
AN: Tak, zdecydowanie. Dziesięć lat temu nie pomyślałabym, że złapię się jakiegoś rodzaju delikatności. Skóra, długie włosy, ciężkie buty i mocne brzmienie w słuchawkach to było zewnętrzne odzwierciedlenie mojej osoby. Czułam się w tym jak ryba w wodzie. Nie było we mnie żadnej przemiany, myślę, że po prostu powoli, stopniowo zmieniło się moje postrzeganie świata… albo bardziej czucie się w tym świecie. Zaczęłam słuchać inaczej, myśleć inaczej, i chcąc nie chcąc samą siebie inaczej rozumieć, stąd „doroślejsza Asia” troszkę spuściła z tonu i zasiadła do pianina. Czasem brak mi tej młodszej, czasem za nią tęsknie, ale przecież nigdy się nie pożegnałyśmy, więc cały czas się we mnie wymieniają.
MŁ: Czy ogromna scena i widownia wypełniona po brzegi jest Twoim marzeniem?
AN: Skłamałabym mówiąc, że nie. Jasne, że byłoby to z pewnością coś pięknego. Chyba każdy szybko po postawieniu pierwszych kroków na scenie i poczucia tej przepełniającej wskroś radości i wdzięczności chciałby iść coraz wyżej i wyżej. Oczywiście, że ja też. Wiem jednak, że wszystko ma swój czas i miejsce. I wierzę, w moje kroki i schody, które cały czas, jeśli się o to postaram i będę mieć choć odrobine wsparcia, będą mnie tam prowadzić. I ta podróż jest naprawdę wyjątkowa. Nie chce jej przegapiać.
MŁ: Jak opisałabyś siebie w 3 słowach?
AN: Asia Nawojska - śpiewam piszę gram.
MŁ: Jakie są Twoje plany na najbliższą, muzyczną przyszłość?
AN: Długogrające! Spędzam obecnie czas w studio pracując produkcyjnie z duetem Sarapata nad nowościami, w nowej formie. To przygoda która mnóstwo uczy. I mam nadzieję nie zawiodę moich odbiorców! Bo będzie, oj będzie… Fajnie!
MŁ: I takich przygód życzę Ci wielu. Dziękuje bardzo za rozmowę.
AN: Ja również dziękuję.
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?