Maciek sportowi poświęcił ponad 20 lat (rocznik 1982). Swoich pierwszych wywiadów udzielał jeszcze jako nastolatek, gdy doszlusował do najlepszych w Polsce juniorskich zawodników w downhillu (rowerowy zjazd). Klasę, i to wielokrotnie, potwierdzał już w rywalizacji seniorskiej. - Nie pamiętam, ile razy zostawałem mistrzem Polski. Na pewno dziesięć, ale możliwe, że więcej - zaznacza nasz rozmówca.
Maciej był w ruchu przez cały rok. Kiedy kończył się sezon na rowerowe zjazdy, nadal zjeżdżał z gór, tyle tylko, że robił to przy pomocy deski snowboardowej. - Przez lata była to amatorka. Pomysł na relaks, ale w końcu pomyślałem, że można by całą zabawę potraktować poważniej i spróbować powalczyć o duże imprezy - wspomina popularny „Joda”.
Pomysł był ambitny i to bardzo, bo Maciek liczył sobie wtedy już dobrze ponad 20 lat. - Podszedłem do sprawy poważnie. Inwestowałem własne pieniądze, pomagali rodzice, bo ze związku na zbyt wiele nie można było liczyć. Startowałem w Pucharze Europy, Pucharze Świata. Uczyłem się od najlepszych - podkreśla rzeszowianin.
Kanada i Rosja
Robił szybkie postępy i po kilku latach mógł pakować walizki przed wyjazdem na igrzyska w Vancouver. Po cichu liczył na miejsce w drugiej dziesiątce. Skończyło się na 28. pozycji (konkurencja snowcross). 4 lata później w Soczi, miało być lepiej, ale poprawił się tylko o 3 pozycje. - To nie oddawało moich możliwości, ale nie startowałem w pełni sił. Byłem po kontuzji. Tak czy owak większość marzeń spełniłem - wyjaśnia.
35 lat dla snowboardzisty nie jest wiekiem emerytalnym. Maciej po Soczi nie ogłaszał końca kariery, ale „pomógł” mu w tym trener kadry narodowej, Mariusz Kufel. - Trudno go nazwać moim trenerem. Nie miał dużej wiedzy, a często i czasu, aby się zajmować zawodnikami. Uczyłem się na swoich błędach, sam układałem programy treningowe. W Polsce nie ma człowieka, który wiedziałby o tej dyscyplinie więcej ode mnie - ocenia Maciek.
Czas na własną firmę
Kilka lat temu zgłosił się do konkursu na trenera kadry. Nie liczył na wygraną, ale sądził, że przyda się w pracy z juniorami. Odpowiedzi nie uzyskał, a Kufel bez słowa wyjaśnienia przestał go powoływać do kadry. Tak wyglądało „pożegnanie” dwukrotnego olimpijczyka. - Trenowałem Dominikę Wolską. Dziewczyna szybko zrobiła wynik, dostała się do kadry, więc przestałem być potrzebny - mówi nam rzeszowianin, który ostatni raz na desce szusował rok temu w mistrzostwach Polski. - Pomagałem w wytyczeniu trasy. Wystartowałem, ale dwa razy upadłem. Rozczarowania nie było, bo nie trenowałem i trudno było liczyć na sukces - wyjaśnia.
Obecnie zarabia na życie jako kierowca. Jest sam sobie panem. - Mam dwa busy, zatrudniłem kierowcę. Nie jest to przesadnie ciężka praca. Treningi, zawody kosztowały więcej zdrowia. Po dwóch upadkach traciłem przytomność - mówi Maciek, który dochował się dwóch synów.
- Deski leżą teraz w piwnicy u rodziców. Pewnie się jeszcze przydadzą. Możliwe, że wrócę na trasy jako trener. A może synowie złapią kiedyś bakcyla i postanowią pójść w ślady ojca - uśmiecha się Maciek.
***
W dziesiątce pucharu świata
W igrzyskach olimpijskich, w konkurencji snowcross, Maciej Jodko zajmował odpowiednio 28. (Vancouver) i 25. (Soczi) miejsce. O wiele wyższe pozycje zdobywał w zawodach pucharu świata.
- Dwa razy lądowałem na dziewiątym miejscu. W pucharach startuje więcej zawodników niż na igrzyskach. Konkurencja jest ogromna, dlatego bardzo sobie cenię te wyniki - zaznacza rzeszowski snowboardzista, który zdobywał także kilka razy mistrzostwo Polski.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?