Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jakub spod Krosna trenuje psy do największych wyścigów na świecie

Katarzyna
archiwum Jakuba Słowika
Przeprowadzka na daleką Północ zajęła Jakubowi spod Krosna zaledwie siedem dni. Dziś mieszka w samotnej chacie na odludziu i trenuje psy do legendarnych wyścigów.

Psie zaprzęgi? Pierwsze skojarzenie to głęboka Północ, najlepiej gdzieś na Alasce. Tylko bardziej zainteresowani wiedzą, że to sport, który ma swoich entuzjastów także w Polsce. Wśród nich jest Jakub Słowik, który urodził się w Krośnie, wychował w Bratkówce, a od kilku miesięcy budzi się i zasypia na dalekiej norweskiej Północy.

Pies na wagę złota

Tata Jakuba zawsze lubił psy, jego mama startowała w biegach narciarskich. Chłopak śmieje się, że po prostu połączył rodzicielskie pasje. O psich zaprzęgach czytał najpierw z fascynacją w klasycznej lekturze z dzieciństwa „Anaruk, chłopiec z Grenlandii”. Potem zaczął szukać informacji w sieci i trafił na innych pasjonatów. Kiedy dowiedział się, że zaprzęg wcale nie musi składać się z sześciu czy więcej psów i biec wyłącznie po zmrożonych polach Alaski, otworzyły mu się oczy. I taki był początek.

- Najpierw miałem dwa psy - przybłędę i mieszańca ras północnych, a moim źródłem wiedzy treningowej był Internet - opowiada. - Na pierwsze zawody do Wysokiej w 2009 r. pojechałem z ciekawości i zająłem 5. miejsce na 9 uczestników. I wtedy mój świat wywrócił się do góry nogami. Zaczęło się odkładanie kasy na sprzęt. Żeby zebrać pieniądze na rasowego psa, sprzedałem gitary i konsolę do gier. Najpierw kupiłem Tango, trzy miesiące później dostałem kredyt na grenlandzkiego Shile. Żebym mógł startować w oficjalnej klasie Pucharu Polski, rodowód był wymagany - tłumaczy.

Kolejne dwa psy dostał właściwie za darmo. Joker urodził się z chorym okiem i nikt go nie chciał. Operacja usunięcia oka u zwierzęcia wartego 500 euro kosztowała 200 zł. Wkrótce zresztą okazało się, że to on jest najszybszym psem w zaprzęgu. Jego siostrę - Nanookę - dostał za 800 zł. Taka cena za psa z rodowodem w tej branży to grosze. Ile kosztują psy startujące w wyścigach? Od 2000 zł do 10 000 euro.

Życie dopiero się zaczyna

Pod koniec wakacji Jakub dostał informację, że w Norwegii poszukują trenera dla psów zaprzęgowych. To była środa. Tego samego dnia podjął decyzję, że wyjeżdża. W czwartek załatwił formalności, w piątek złożył wypowiedzenie w pracy. Pięć dni później zameldował się w miejscowości Hammerfest - najdalej na północ wysuniętym mieście świata.

- Kilka lat temu na seminarium treningowym na Słowacji spotkałem Roberta Sørlie. To legendarne nazwisko w tym środowisku. Zaproponował mi pracę u siebie, a ja ofertę odrzuciłem, czego zresztą bardzo długo żałowałem. Dlatego też teraz się nie wahałem. Rodzina wie, że mam „odpał” na tym punkcie, przyjaciele natomiast dzwonią i piszą. A życie? Ono dopiero się zaczyna!

W Norwegii Jakub wylądował 3 września. Kilka pierwszych dni spędził w domu gospodarza, potem - żeby skrócić czas dojazdów na codziennie treningi - przeprowadził się do przyczepy kempingowej, która stanęła przy trasie. W przyczepie spędził niemal miesiąc, z czego większość dni bez ogrzewania. Bywało, że w środku temperatura spadała do 6 stopni. Nie żałował jednak ani razu.

- Po miesiącu przeprowadziłem się do chaty położonej około 60 kilometrów od miasta - opowiada. - Mieszkam sam z dwudziestoma psami. Kiedy zdarzy się burza śnieżna, to siedzę, odcięty od świata, po kilka dni. Dlatego dbam o zapas żywności i wody. Ludzi nie ma, ale źle też nie jest - prąd mam, Internet mam. W źródełku jest woda, to sobie na sankach w beczkach przywiozę, a jak napalę w kominku, to ciepło mam nawet przy minus 27 stopniach na zewnątrz. Obowiązki właściwie ma dwa - zapewnić psom treningi i zdrowie psychiczne.

Przekonuje, że wszystkie niezbędne umiejętności można nabyć szybko, jeśli tylko się chce. Znacznie większym problemem może być walka z samym sobą.

- Dużo ludzi przez noc polarną i odosobnienie wpada na tym pustkowiu w depresję. Trzeba umieć sobie z tym radzić - tłumaczy.

Kiedy dzień jest nocą

Budzik ma ustawiony na godz. 7. Dzień zaczyna od karmienia psów i sprzątania w boksach. Potem ma czas na własne śniadanie. O 8 zaczyna przygotowania do treningu: sanki, szelki, buty dla każdego psa. Pies zaprzęgowy jest wart tyle, ile jego łapy, a ostry śnieg może je pokaleczyć, dlatego każdy ma buty.

- A ubrać dwudziestu psom po cztery buty to nie takie hop-siup! - śmieje się chłopak.

Teraz w Hammerfeście dzień trwa dwie, trzy godziny. Kiedy trening rozpoczyna się ok. godz. 9, jeszcze jest ciemno. Po godzinie robi się jasno, i to jest chwila, kiedy można cieszyć oko widokami, które serwuje Arktyka. W porze obiadu zapada zmrok. Po treningu: karmienie, składanie sprzętu, wyprawa sankami do źródełka, rozpalenie kominka. Resztę dnia, a właściwie nocy, ma dla siebie.

Czas na naukę i doświadczenie

Jakub trenuje psy w określonym celu. Iditarod i Yukon Quest to dwa najbardziej prestiżowe wyścigi psich zaprzęgów. Pierwszy, którego długość wynosi ok. 1800 km, rozgrywany jest na Alasce. Drugi (1400 km) ciągnie się od USA po Kanadę. Rekordzista ukończył Iditarod w ciągu ośmiu dni, Yukon Quest - dziesięciu. Wysiłek jest niemal morderczy, zwłaszcza że regulamin określa tylko minimalne obowiązkowe przerwy (w przypadku wyścigu Iditarod to dwa razy po 8 godzin i jedna dobowa), reszta zależy od strategii i kondycji maszera.

- Tu, gdzie mieszkam, biegnie trasa Finnmarkslopet. To najdłuższy wyścig w Europie, jego trasa liczy 1000 km. Ci, którzy startowali na Alasce i na „Finnmarku”, twierdzą, że Iditarod jest najdłuższym wyścigiem świata, ale przez warunki pogodowe ten europejski jest najtrudniejszy - tłumaczy Jakub.

29-latek ma plan, żeby dzięki doświadczeniu nabytemu w Norwegii, kiedyś wystartować w obu amerykańskich wyścigach.

- Jeżeli psy wrócą w miarę szybko z Alaski, to będę mógł na nich wystartować w Passvik Trail - wyścigu na 300-kilometrowej trasie z dwoma postojami po 10 godzin. Ode mnie zależy, jak podzielę te przerwy. W tym czasie muszę przygotować spanie dla psów i jedzenie, zmienić płozy w saniach. Bez żadnej pomocy z zewnątrz. Po powrocie do domu chcę natomiast zbudować własny zespół psów i próbować sił na wyścigach we Francji i Rosji - zdradza.

Jakub podkreśla, że choć bardzo lubi zarówno psy, które trenuje, jak i swoje nowe życie, nie zapomina, że jest tam tylko po to, by się uczyć i nabierać doświadczenia.

- Fajnie się trenuje, jednak to nie są moje psy - zaznacza. - W Polsce trenowałem w błocie, deszczu, śniegu. Było mokro, gorąco, zimno, ale jak człowiek wchodził na podium, to myślał: „było warto”. A tu? Mówiąc wprost: śmietankę spije ktoś inny. Ale nie żałuję, bo to, czego się nauczyłem, to dobra zapłata. Może właśnie dlatego szef chce dać mi swoje psy na start w Passvik, żebym poczuł satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.

Swoich psów do Norwegii Jakub zabrać nie mógł. Obecnie cała czwórka trenuje u jego znajomych. Wszystkie to psy grenlandzkie, natomiast w Norwegii startuje się głównie z psami alaskan husky - rasy stworzonej przez maszerów.

Pies też człowiek

Kiedy pytam Jakuba, jak się szkoli psy, natychmiast mnie poprawia:

- Nie lubimy i nie używamy słowa „szkoli”. My z nimi pracujemy i żyjemy. Uczymy. Nie ma psów głupich. Jeżeli pies czegoś nie umie, to jest to wyłącznie wina właściciela. One uwielbiają biegać, trzeba im tylko pokazać, w jaki sposób powinny to robić, no i nauczyć stać w zaprzęgu. Po treningach czasem karmię je, kiedy jeszcze stoją przypięte do liny, żeby podczas zawodów umiały jeść w taki sposób. Sterujemy psy tylko głosem, więc uczymy je kierunków. Jak już jeden je pozna, reszta uczy się, biegnąc z nim w parze. Kondycja psów to, oczywiście, podstawa sukcesu zaprzęgu. Jednak fizyczna forma maszera też nie jest bez znaczenia.

- Szef się o mnie boi, bo jestem bardzo szczupły, i podobno to nie jest żart - przyznaje Jakub.

- Naprawdę po takim wyścigu niektórzy wyglądają jak wrak człowieka. Stres, wysiłek, mało czasu na odpoczynek, jazda dzień i noc w mrozie robią swoje. No i jeszcze jedno - trzeba umieć trzymać koncentrację i radzić sobie z sennością. Trasa Passvik Trail przebiega przy granicy z Rosją. Jeśliby ktoś tam przysnął i psy wjechały za granicę, to pozamiatane. Szef mnie ostrzegał, że gdyby coś takiego się stało, trzeba puścić psy, bo je deportują, a jeśli ja wjadę, będę miał bardzo duże problemy, bo z ichnimi pograniczkami nie ma żartów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na podkarpackie.naszemiasto.pl Nasze Miasto